Nigdy więcej wojny - historia meczu piłki nożnej na froncie pierwszej wojny światowej

Opublikowany 2016-12-23, zaktualizowany 2021-03-07

To jak dzisiaj przeżywamy wigilię - w cieple i z pełnymi brzuchami - jest pragnieniem każdego, ale nie każdemu było dane.

To nasze pierwsze blogowe Boże Narodzenie i chcę się dziś z Tobą podzielić czymś szczególnym.

Kilka lat temu na pasterce ksiądz zamiast kazania odczytał list. Tak, wiem - listy zamiast kazania nie cieszą się zbytnim powodzeniem, ale tu było inaczej. Był to list jednego z żołnierzy angielskich napisany z frontu pierwszej wojny światowej. W liście tym opowiada on historię rozejmu na czas Bożego Narodzenia. Nikt nie chciał wtedy wojny.

Przetłumaczyliśmy dla Ciebie list szeregowego Fredericka W. Heatha - zapraszam do przeczytania jak doszło do tego, że Niemiec podał podczas wojny rękę Anglikowi oraz kto wygrał w pierwszym meczu na Ziemi Niczyjej. A na końcu znajdziesz mały bonus związany z tematem wojny i Mariką .

A przede wszystkim poświęcenie i odwaga to dobry temat do świątecznego stołu zamiast polityki 🙂

Wigilia w okopach

Noc przyszła wcześnie - cienie-widma nawiedzały okopy i dotrzymywały nam towarzystwa, gdy staliśmy z bronią. W bladym blasku księżyca mogliśmy dostrzec nad ziemią wzniesienia przypominające groby. Wzniesienia, które wyznaczały linię niemieckich okopów prawie dwieście metrów dalej.

Strzały po naszej stronie ucichły i ciszę nocy przerywały tylko chlupotanie rozmokłych butów w grząskim błocie, szepty rozkazów oficerów oraz jęki wiatru. Wojenna Wigilia w końcu przyszła, ale to nie był czas ani miejsce, by odczuwać jakąkolwiek wdzięczność.

Wspomnienia wigilii z rodzinami utrzymywały nas w transie smutnej ciszy. Gdzieś w Anglii kominek płonął w przytulnym pokoju; w wyobraźni słyszałem śmiech i śpiew kolęd zebranej rodziny.

Popękanymi od zimna dłońmi otuliłem się mocniej moim grubym, mokrym od błota płaszczem i patrzyłem na niemieckie okopy moim oczami, które już od wielu dni nie zaznały odpoczynku.

Myśli kłębiły się szaleńczo w mojej głowie, ale nie miały kolejności czy powiązania. Myślałem głównie o domu, który znałem od lat i pytałem siebie - co mnie tutaj przyprowadziło? Dlaczego w ogóle byłem w okopach, w niedoli, gdy mogłem być w domu, w ciepłej i dostatniej Anglii. Odpowiedź przyszła sama.

Nikt nie może przeżywać spokojnej wigilii, kiedy wisi nad nami niebezpieczeństwo.

Spojrzałem na zniszczoną chatę, która stała za nami w odległości 100 metrów i poczułem zadowolenie z tego, że byłem tu - w okopach. Ta chata też kiedyś była czyimś domem.

Kiedy tak stałem i marzyłem, moje oczy zauważyły świecącą w ciemności racę. Przebłyski światła w okopach wroga były tak rzadkie o tej godzinie, że od razu przekazałem wiadomość dalej. Ledwo zdążyłem cokolwiek powiedzieć, a światła zaczęły się rozjaśniać na całym niemieckim froncie.

Wtedy, całkiem blisko nas, usłyszałem głosy. Tak blisko, że zacząłem trzymać kurczowo karabin. Nie było mowy o pomyłce - te głosy z gardłowym brzmieniem. Słuchałem w napięciu i wtedy tuż przy naszej linii okopów rozległy się przywitania raczej niespotykane podczas wojny: “English soldier, English soldier, a merry Christmas, a merry Christmas!”.

Odwaga czy brawura?

Zaraz po tym powitaniu usłyszeliśmy: “Come out, English soldier, come out here to us!”. Byliśmy ostrożni i nawet nie odpowiadaliśmy. Oficerowie, obawiając się zdrady, wydali rozkaz całkowitej ciszy. Ale wzdłuż naszej linii dało się już słyszeć, jak ktoś odpowiedział na świąteczne przywitanie od wroga.

Jak mogliśmy opierać się życzeniu sobie wesołych świąt, nawet jeśli od razu po tym rzucimy się sobie do gardeł? Tak podtrzymywaliśmy konwersację z Niemcami, cały czas mając ręce w pogotowiu na naszych karabinach.

Krew i pokój, wrogość i braterstwo - niesamowity wojenny paradoks.

Dzień już prawie świtał - ta noc była łatwiejsza dzięki śpiewom z niemieckich okopów, dźwiękom fletu z naszym śmiechem i kolędom świątecznym. Tej nocy nie padł ani jeden strzał (za wyjątkiem prawej strony, gdzie pracowała francuska artyleria).

Przyszedł świt, malując niebo w szarości i różu. I wtedy zobaczyliśmy jak w półmroku nasi wrogowie wchodzą lekkomyślnie na szczyt ich okopów. To była odwaga, żadnego szukania bezpieczeństwa. Byliśmy bezczelnie zapraszani do tego, by ich zestrzelić i zabić ze śmiertelną pewnością.

Ale czy strzeliliśmy? W żadnym razie! Sami wstaliśmy i złożyliśmy najlepsze życzenia Niemcom. Wtedy przyszło zaproszenie, aby wyjść z okopów i spotkać się w połowie.

Nadal ostrożni wstrzymaliśmy się. Ale nie wszyscy. Niektórzy z naszych żołnierzy wybiegli do przodu w małych grupkach, z rękoma podniesionymi nad głową, prosząc nas, abyśmy zrobili to samo.

Niedługo taka prośba mogła zostać bez odpowiedzi - poza tym, czy pozwolimy by odwaga była tylko po jednej stronie? Mimo wyraźnych zakazów kilku z nas wyszło na spotkanie nadchodzącym Niemcom. Uśmiechając się uścisnęliśmy sobie ręce. Święta zmieniły zajadłych wrogów w przyjaciół.

Polityka puddingu śliwkowego

Tu nie było żadnej woli zabijania, a tylko marzenie kilku prostych żołnierzy (a nikt nie jest prostszy niż żołnierz), by w święta za wszelką cenę strzały umilkły.

Daliśmy sobie papierosy i wymienialiśmy się wszelkiego rodzaju rzeczami. Napisaliśmy nasze imiona i adresy na kartkach i wymieniliśmy je z Niemcami. Odcięliśmy guziki z naszych płaszczy i wymieniliśmy na te z niemieckiej armii cesarskiej.

Ale największym darem był świąteczny pudding. Na jego widok, Niemcom rozszerzyły się oczy z głodu i ciekawości, a po pierwszym kęsie byli już naszymi przyjaciółmi na zawsze. Gdybyśmy mieli odpowiednią ilość puddingu, wszyscy Niemcy by się poddali.

I tak staliśmy razem przez jakiś czas i rozmawialiśmy, pomimo nerwowego uczucia nieufności, które psuło to świąteczne zawieszenie broni. Nie mogliśmy na to nic poradzić - pamiętaliśmy, że jesteśmy wrogami pomimo uścisku rąk. Nie ośmieliliśmy się podejść blisko ich okopów, jak również Niemcy nie mogli przejść przez druty kolczaste leżące po naszej stronie.

3-2 dla Niemców

Nagle pojawiła się pomiędzy nami piłka. Nie wiem skąd - chyba z ich strony. Spontanicznie rozpoczęliśmy mecz. Pierwszy mecz w historii na pasie ziemi niczyjej - bez sędziów, z linią bramek oznaczoną hełmami. Myślę, że w tej kopaninie brało udział kilka setek żołnierzy; wpadła na chwilę i pod moje nogi.

Wojskowe buty, które mieliśmy na sobie nie były chyba wcześniej wykorzystywane do takich celów. Pomimo zmęczenia wszyscy bawili się świetnie, a mecz został zakończony dopiero, gdy piłka przebiła się na wystającym drucie kolczastym.

Czas rozejmu wykorzystaliśmy na pochowanie poległych z obu stron wykopując im wspólnie groby. Gdy wróciliśmy do naszych okopów przez cały dzień nie wystrzelono ani jednego pocisku i tylko rozmawialiśmy. To co sobie wtedy wyznawaliśmy, było prawdziwsze w tym osobliwym momencie, niż w normalnych czasach wojny.

Nie wiem jak daleko ten rozejm był przedłużony wzdłuż linii frontu, ale wiem że to co napisałem dotyczy naszej strony i 158 Niemieckiej Brygady z Nadrenii Północnej. Rozejm trwał do drugiego dnia świąt, ale podobno w innych miejscach frontu walki były wstrzymane aż do Nowego Roku. Dopiero snajperzy przypomnieli nam, gdzie jesteśmy strzelając do żołnierzy, którzy próbowali wychodzić z okopów.

Jako zakończenie tego krótkiego i chaotycznego opisu dziwnego ludzkiego wydarzenia, właśnie zalewamy ostrzałem niemieckie okopy, a oni odwdzięczają się nam równie walecznie. Nad nami słychać świsty przelatujących pocisków artylerii. Tak więc znowu jesteśmy w ogniu walki.

/ Frederick W. Heath /


Kolejne lata rozejmu

Rozejm ten ciągnął się wzdłuż frontu przez wiele kilometrów i takich listów jest dużo więcej z obu stron barykady. Naprawdę solidne opracowanie znajdziesz na blogu Long, Long Trail . Rozejm na tyle rezonował w naszej kulturze, że doczekał się pomnika pod Ypress, Paul McCartney poświęcił mu teledysk do piosenki Pipes of Peace , a także powstał film opowiadający tą historię o trochę banalnie brzmiącej nazwie “Wesołych świąt” .

Dla mnie ta historia pokazuje jedną rzecz - nikt nie chce wojny, każdy chce żyć w pokoju. Po obu stronach frontu walczą tacy sami ludzie, którzy po prostu mają swoje rozkazy.

Co ciekawe, w następnych latach dowództwo, aby uniknąć podobnego bratania się z wrogiem zarządzało na okres Bożego Narodzenia ostrzały artyleryjskie, a żołnierze byli dużo częściej relokowani w nowe miejsca.

Zadziwiające jak w szkole nauczyli nas historii Jagiellonów i hołdu pruskiego, a o tak niespodziewanym wydarzeniu nikt nam nie powiedział.

Wesołych świąt!

Nie wiem jakie masz wspomnienie świąt spędzanych z rodziną z poprzednich lat, ale mam takie wrażenie, że dobre chęci i troska o to, by było jak najlepiej sprawia, że chcemy zrobić/posprzątać/ugotować za dużo. Przez co się nie wyrabiamy i frustrujemy, a wtedy robi się klasyczna napięta świąteczna atmosfera, gdzie pokój zapada (albo i nie) dopiero na kolacji wigilijnej.

Życzę Ci w te święta dużo spokoju i miłości. Daj sobie pozwolenie na nieidealność i jeśli coś nie wyjdzie - podejdź do tego na spokojnie. Spokój i miłość to najważniejsze co się powinno liczyć. Bo nikt nie zapamięta, że potraw było 1500, ale każdy zapamięta jak się na niego krzyknie gdy pomaga przy nakrywaniu stołu.

Po prostu ciesz się tymi świętami, ciesz się swoimi bliskimi, tym że masz co jeść, że masz dach nad głową i nie musisz akurat siedzieć w okopie.

Niech Ci Jezus błogosławi, niezależnie czy w Niego wierzysz! 🙂

PS: obiecany bonus z Mariką wprawdzie dotyczy innej historii i z innego okresu, ale wpasowuje się idealnie w to, że nikt nie chce wojny. PS 2: list nie był tłumaczony tak wiernie jak zapewne chciałby niejeden tłumacz, źródło tutaj 😉

Paweł
Paweł

Zostań na kawę - zapisz się na newsletter

Newsletter jest najlepszym sposobem na utrzymanie z nami kontaktu. Zazwyczaj wysyłamy maila w sobotni poranek i znajdziesz tam kilka refleksji do kawy, nowy artykuł, czasem coś do posłuchania lub coś wartościowego na co natrafiliśmy w tygodniu.

Żadnego spamu, masz nasze słowo.